Ja nie wiem jak to się dzieje, ja nawet czasami tego nie chcę! Ale ja po prostu sklepy ze starociami wyczuwam intuicyjnie, tak jako moje dziecko wyczuwa włączonego laptopa. Niczym świnka niucha po pokoju i odnajduje swojego trufla włączonego, ceiplutkiego, gotowego do odpalenia "Kaki" na YouTube. W ten sam sposób wyczuwam sklepy ze starociami.
W zeszłym miesiącu pojechaliśmy z mężem mym na bezdzietny romantyczny wyjazd. Przed wyjściem z domu Mamusia Akacji konspiracyjnym tonem rzekła: Ola, pamiętaj że macie na trasie Bolesławiec!. Zdaje się, że również Tatuś Akacji coś tam mruknął o Bolesławcu puszczając mi konspiracyjne oczko. Można to posumować tylko w jeden sposób: biedny Skoczek ;) Miałam jakieś 160 km na przyzwyczajenie go do faktu, że w Bolesławcu robimy sobie zasłużoną przerwę. Zatrzymaliśmy się na niewyobrażalnie zatłoczonym parkingu przed fabryką ceramiki, ponieważ uznałam, że skoro jest tu tyle samochodów, to musi też być sklep firmowy. Po drugiej stronie ulicy WSZYSTKIE sklepy miały nalepkę na szybie "sklep firmowy"... Karol zaparkował naszą furę na dachu innego samochodu, który uprzednio zepchnął w krzaki, popchnięty przez innego parkującego i tylko wyjęczał: błagam, pośpiesz się, bo nie mogę tu stać. Ależ oczywiście, jak wiadomo, krótkotrwały proces decyzyjny to moja mocna strona ;)
Na chybił-trafił wybrałam pierwszy sklep i przy wejściu potknęłam się o tarkę do majteczek, oryginalną, wieloletnią, która zamiast blachy posiadała piękne bladoniebieskie szkło... Usłyszałam w głowie cichy szmer małego strumyka, przy którym siedziała młodziutka praczka, może miała 12 lat i takie jakby wołanie: Tu mówi twoja tarka, jestem twoja, jestem twoja, jestem twoja.... Ujęłam więc ją w dłonie i w hipnotycznym transie, chyba bez użycia nóg, lewitując, przesuwałam się w stronę kasy. Zwróciłam się w stronę znudzonego, zakopanego pomiędzy starymi obrazami żydowskich przekupek i brzozowych zagajników ekspedienta i szepnęłam odruchowo (bo odpowiedź mnie nie interesowała) Ile? i już sięgałam w czeluść torebki po portfel. W ostatnim przytomnym odruchu powstrzymałam się od zapytania Czy pan też słyszy głosy? podejrzewając, że niektórymi faktami nie należy dzielić się z resztą świata. Ocknęłam się kiedy drzwi od sklepu trzasnęły i zadzwonił uwieszony przy futrynie dzwoneczek. A w ręce miałam tarkę i w podskokach udałam się do samochodu. Skoczek zmierzył nas wzrokiem, pokręcił głową i wrzucił kierunkowskaz. Chyba już stracił nadzieję :)
A 100 metrów dalej, za rondem ujrzałam parking PRAWDZIWEGO sklepu firmowego ceramiki bolesławieckiej :D No i cóż, to był idealny moment za zrobienie sobie drugiej przerwy w trasie. To już zupełnie inna historia, ale jeszcze bardziej dramatyczna, ponieważ wewnątrz sklepu doznałam paraliżu umysłowego, zawiesiłam się i prawie rozpłakałam wybierając numer telefonu Karolka szepcząc w słuchawce "Help". Było super :)
A te pyszności wyżej to kompot z naszych własnych działkowych jabłek. Pani Babcia (babcia Pączka) zrobiła takich 40 słoików! Starczy do lipca i dzięki Bogu, bo Kajetan po prostu uwielbia wyjadać te jabłka prosto ze słoika.