Planowaliśmy kolację już w wannie.
- Co będziesz jadł na kolacyjkę?
- Eeee, kakałko i tościk z masłem, i serek, i ogólek i serek!
(Tościk był razowy, a ser to mozzarella)
Pomidorki dodałam od siebie. I po co, no po co? Przecież wyraźnie nie zostały zamówione. Chociaż to nic w porównaniu do historii, kiedy wmiksowałam (blenderem!) marchewkę do kremu z papryki. I pyta mnie to moje dziecko podejrzliwie:
- Cio to za ziupka?
- Paprykowa.
[gmera w miseczce]
- Paprykowa?
- Tak, z papryki pieczonej.
[gmera nieufnie]
- Zjedz, spróbuj.
[zaufał, próbuje, po sekundzie wypluł do miseczki, to co sekundę wcześniej nabrał i mówi tonem lekko urożonym i zdzwionym jednocześnie]
- No pecież nie lubię marsiewki!
Jaka ja gupia jezdem :)
A już całkiem na marginesie: tyle mam zaległych postów do publikacji, że ręce mi opadają i chyba tego nie nadrobię.Wspomnę tylko o godzinach nieobrobionych filmów (a doszły wakacje) i wielu ważnych wydarzeniach, jak choćby urodziny małego. Nie ogarniam swojego życia, za dużo się dzieje!